Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać nowe tematy, komentarze.
Zaloguj się lub zarejestruj się aby dodawać wypowiedzi.
osobnik | treść posta |
---|---|
20 lipca 2007 Rozdział Pierwszy
Tramwaj, nie był miejscem dla uczennicy liceum, która nie zdawała sobie sprawy ze swojego ładnego wyglądu. W chwilach, gdy ona była zamyślona swoimi sprawami, mężczyźni przyglądali się jej urodzie z ochotą na „dobrą zabawę”, a zazdrosne dziewczyny miały wielką ochotę ją oszpecić. Powinna bardziej uważać, jednak jej roztrzepanie nie dawało szans rozumowi. Siedziała na twardym fotelu, czytając książkę pani Musierowicz. Jej czarna grzywka, opadała na czoło, zasłaniając równe brwi. Nos, pokryty był piegami, które tylko dodawały atrakcyjności dziewczynie. Czytając, nie zwracała uwagi na hałas i ludzi. Podniosła na chwilę wzrok, aby odnaleźć się w terenie. Teraz będzie musiała wysiadać - oceniając sytuację, odłożyła książkę do swojej torby i podreptała mówiąc, co chwilę „przepraszam”, gdy nadepnęła komuś na stopę, lub potrąciła jakiegoś malucha płaczącego, „gdyż mama nie kupiła mu zabawki”. Wreszcie, doszła do drzwi. Czekała czując jak tramwaj powoli zwalnia. Pomyślała, że usiądzie na przystanku i przeczyta do końca rozdział, lecz po chwili ten pomysł wydał się jej głupi. Mogła doczytać rozdział jadąc z powrotem. Uśmiechnęła się do swoich idiotycznych myśli. Ledwo otworzyły się drzwi, poczuła, jak ktoś ją popycha zza pleców i upada na twardy chodnik. Ciepła krew popłynęła ciurkiem z wargi. Przez chwilę, Ania leżała na płytach chodnikowych, pokrytych lodem. Podniosła się powoli, przytrzymując swoją głowę. Miała wrażenie, że roztrzaskała się na miliony kawałków lub zaraz odpadnie. Nie usłyszała przepraszam ze strony sprawcy- zresztą - nie widziała nawet jego twarzy! Oburzona zachowaniem tego człowieka, wstała i otrzepała nowe dżinsy. Przyjęła z wdzięcznością chusteczkę higieniczną od staruszki. Otarła nią krew i ruszyła w stronę bloku, w którym mieszkała jej korepetytorka angielskiego. Bardzo zajęta przeklinaniem człowieka, który się zachował tak okropnie wobec niej nie zauważyła, że ktoś ją najwyraźniej śledził. * Joasia nie cierpiała swojej sypialni. Zawsze panowała w niej czystość i porządek. Nie raz, chciała cały ład rozwalić swoimi nerwowymi łapskami i usłyszeć, jak lustro, rozbija się w drobny mak. Joanny życie było już ułożone przez jej rodziców zanim przyszła na świat. Zacznijmy od tego, że miała być chłopcem o imieniu Aleksander i być dzieckiem spokojnym, inteligentnym i posłusznym. Miała tez zostać prawnikiem, który znalazłby sobie żonę, również prawniczkę, żyliby elegancko i mieliby mnóstwo pieniędzy, zapewniając swojej rodzinie utrzymanie. Dzieci, byłyby podobne do niego i również, zostałyby prawnikami. Rodzina prawników! Mówiąc krócej, Joasia była przeciwieństwem wszystkich marzeń jej rodziców. Po pierwsze była dziewczyną i miała na imię Joanna. Od dziecka, wyróżniała się z dziewczyn swoim chłopięcym upodobaniom, jednak nie takim, jak wymarzyli sobie jej rodzice. Grała w piłkę nożną, miała krótko obcięte włosy, a mimo, że szafa była pełna markowych sukienek i spódniczek, ona nosiła luźne ciuchy z wyprzedaży, na jakie było ją stać z kieszonkowych. Teraz, miała swoje plany na przyszłość. Słysząc o tym, że prawnik nie poczuje biedy i powinna właśnie nim zostać, zatykała uszy. Nie lubiła, gdy ktoś chciał decydować jej życiem. Ona chciała zostać weterynarzem. Znała się trochę na tym, gdyż mama jej przyjaciółki opiekowała się zwierzętami i dużo o tym opowiadała. Parę razy, nawet pomogła pani doktor Dolitte w jej gabinecie i na stole operacyjnym. To było dla niej idealne. Jednak jej rodzice mówili twardo, że nie zrobi tego. Ma zostać prawniczką. Koniec rozmowy. Na szczęście, lub na nieszczęście, Joanna była wytrwała. Kiedy skończy osiemnaście lat, będzie mogła decydować za siebie. Musi/chce (niepotrzebne skreślić) wytrzymać te parę miesięcy. * Przytulna kuchnia, urządzona na wzór marzeń Ani, była ulubionym miejscem domowników. Nie wiadomo, co przyciągało tutaj wszystkich. Najwyraźniej miła atmosfera panująca w tym miejscu. Często unosiły się we wnętrzu kuchni przyjemne zapachy, typu jabłecznik, ulubione ciasto rodziny Majewiczów. O tej godzinie, każdego dnia roboczego, w domu brakowało domowników młodszego pokolenia. W obecnej chwili, dwa krzesła zostały zajęte przez osoby, sięgające czterdziestki. Byli najwyraźniej bardzo zakochani, mimo tak wielu przeżytych wspólnych lat. Pod stołem ich nogi były splecione jakby na potwierdzenie ich miłości. Mężczyzna, popijał kawę i oglądał katalog Ikei. Co chwilę spoglądał na żonę uśmiechając się. Ni to złośliwie, ni ironicznie. Taki, zwykły serdeczny uśmieszek. W myślach rozmawiał z samym sobą. Oczywiście o swojej żonie- Danusi, która była bardzo roztrzepana. Kwadrans wcześniej, założyła fartuch i przygotowała rękawiczki, aby pozmywać naczynia, jednak, gdy jej mąż przeczytał krótki fragment książki ona zatrzymała się w pół kroku i stwierdziła, że zna to dzieło literatury. Odebrała mu książkę i rozpoczęła czytać Prolog. Wiedział, że najprędzej za godzinę usłyszy od niej jakiekolwiek zdanie i zapewne będzie ono dotyczyło książki. Odłożył katalog i uwolnił się z uścisku stóp swojej ukochanej, aby móc wyjść z kuchni. Przy futrynie usłyszał, że otwierają się drzwi, więc zatrzymał się i spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył swoją córkę, która od mrozu nabrała rumieńców. Była podobna do swojej matki. Oczy, włosy, uśmiech, charakter. Może coś odziedziczyła po ojcu, jednak on, widział w niej tylko swoją żonę. Stał przez chwilę w framudze drzwi i czekał aż się odezwie. Jednak nie padło żadne słowo. Po prostu zrzuciła ze swoich nóg buty, pocałowała ojca w policzek i udała się energicznym krokiem do swojego pokoju. Często jego córka właśnie tak się zachowywała mimo tego, że powoli zbliżała się do dorosłości. Uśmiechnął się i poszedł do swojego gabinetu spokojny o swoją rodzinę. Nie wierzył, że kiedykolwiek może tu być źle lub, że coś się zepsuje. Miał idealne kontakty z dziećmi, z żoną wciąż czuli się młodzi i nie widzieli świata bez siebie. Byli naprawdę zgraną rodziną. * Stał już dwie godziny. W nadziei, że wyjdzie ze swoim jamnikiem i pomacha mu swoją ręką. Już prawie zrezygnował, kierując smycz w stronę powrotną, lecz usłyszał znajomy mu stukot podeszwy butów na schodach. To na pewno ona. Nie mylił się. Wybiegła śmiejąc się ze swojego psa, który potykał się o swoje duże uszy. Uśmiechnął się i dodał sobie odwagi w myślach. -Ania?! Znów się spotykamy! - stara melodyjka. Każdego dnia krążył wokół jej domu. Dzisiaj czekał dłużej niż zwykle, lecz nie narzekał. Ważne, że w końcu ją zobaczył. -Cześć Artur - oznajmiła niepewnym głosem. -Zaskoczyłem, czy masz już mnie dość? -Raczej zaskoczyłeś - uśmiechnęła się - idziemy razem na spacer? Krakers na pewno się ucieszy, że będzie miał znowu swoją towarzyszkę. Lilię. Tak się wabi, prawda? -Tak – powiedział myśląc o niej. Gdy ją zobaczył, nie czuł już zimna, zniecierpliwienia, złości. Ta dziewczyna działała na niego uspokajająco. Tak ją lubił! Jej śmiech, wygląd, zamiłowanie do czytania, (co zauważył już parę tygodni temu, gdy nie miał śmiałości, aby do niej zagadać) i charakter otwarty na ludzi. -To, co? Idziemy? Przytaknął z uśmiechem. Ruszyli wymieniając uwagi na temat filmu, o którym tak dużo słyszeli. Artur, miał ochotę nawet ją zaprosić do kina na owy film, lecz niestety, kieszonkowe zostały wydane na grę komputerową. A szkoda, w końcu dostanie dopiero pieniądze za miesiąc, a zamiast tego filmu, zostanie puszczony inny. A jeżeli Ani nie będzie się podobał ten nowy? * Joasia zerknęła w kalendarz z naiwnością w oczach. Może tak naprawdę, data nie zbliżała się do Wigilii i nikt nie zmusi jej, aby usiadła za dwa dni pomiędzy kuzynką intelektualistką i bratem ciotecznym metalowcem? Może rodzice nie będą kłócili się na temat polityki z wujostwem i dziadkowie nie będą wyrywać sobie miski z pierogami? Joanna musiałaby śnić, że w ten jeden, rodzinny dzień, w przedpokoju, największym pomieszczeniu w całym domu dziadków, zasiedliby wszyscy i najzwyczajniej w świecie podzieliliby się opłatkiem. W jej rodzinie, nie dało się dostrzec jakiejkolwiek wspólnoty. Rok temu, przy wigilijnym stole, każda osoba kłóciła się ze swoim towarzyszem siedzącym obok, jedynie Joasia siedziała cicho, jak mysz pod miotłą. A podczas powrotu do domu, słuchała posłusznie, że powinna brać przykład z „kochanej Tereni”, jej kuzynki, która na koniec półrocza będzie miała najwyższą średnią w całej klasie. Co tam klasie! Szkole! Czy ktoś zaznałby szczęścia w takiej rodzinie? * W niedzielę Ania nie miała ochoty na spacer, więc słuchając muzyki z odtwarzacza MP3, wystukiwała rytm piosenki o blat szafki nocnej i cicho nuciła melodię. Rozmyślała o powtarzających się spacerach u boku Artura. Lubiła go. Tak chciało jej się śmiać, gdy powtarzał jej na początku rozmowy o tych „przypadkowych” spotkaniach. Przecież to właśnie dla niego wychodziła na dwór. Nie mogła patrzeć, jak marźnie czekając na nią. Brała ze sobą Krakersa i wychodziła. I dołączała się do gry w udawanie, że nie wiedzą, iż on czekał na nią od dłuższego czasu. To rozluźniające zajęcie, przerwało wejście matki, która otwierając drzwi na całą szerokość, wpuściła Krakersa do pokoju, który wpadł do niego jak burza, podwijając dywan. Widząc, że kobieta otwiera usta, ściągnęła słuchawki. Zauważyła, że matka miała jeszcze na głowie czapkę i wpół rozpięty płaszcz. -Kochanie, masz gościa. Ania odruchowo poprawiła swoje czarne włosy i odłożyła rzecz, która ją oddzieliła od świata rzeczywistego. Gdy mama wyszła, w framudze drzwi, pojawiła się postać chłopaka, uśmiechniętego od ucha do ucha. -Kamil! – wykrzyknęła z entuzjazmem, jednym skokiem znajdując się obok niego. Jej oczy zrobiły się wilgotne, widząc go bardziej przystojnego niż wcześniej i wyższego o jakieś pięć centymetrów. Zamknęła drzwi, aby mogła swobodnie go pocałować. Zrobiła to, a chłopak cicho zachichotał. -Stęskniłem się za tobą. -A myślisz, że ja nie?! – fuknęła na niego mrużąc oczy. -Wiesz, że stałem pod drzwiami pół godziny? Dzwoniłem i dzwoniłem. Aż stwierdziłem, że poczekam, bo pewnie gdzieś wyszłaś z Aśką. A ty po prostu nie chciałaś mnie wpuścić! – odwrócił się do niej plecami krzyżując ręce na piersiach, jak mały chłopczyk, na co ona zrobiła mu kuksańca w bok. -Słuchałam muzyki. Nie pomyślałam, że ktoś będzie się dobijał do drzwi, a szczególnie ty. Miałeś wrócić w Wigilię rano! -Spieszyłem się do ciebie. Odwrócił się w jej stronę z powrotem. Jego spojrzenie wyrażało wszystko. Radość, ciepło i wzruszenie. -Jak tam jest? -Tak jak tu. Do ludzi już się przyzwyczaiłem. Mieszkam w rodzinie dość sympatycznej, a ogólnie Londyn jest cudowny. Chciałbym ci tyle pokazać rzeczy! A tu? Coś się zmieniło? -No trochę. Będę miała nowego członka w rodzinie. -Żartujesz!? -Tak. Zaczęła śmiać się z tym swoim wrodzonym wdziękiem. Gdy się uspokoiła, dotknęła jego ramienia lekko smutniejąc. Z nim było jak z kurzem. Pojawiał się i znikał za pomocą ścierki-czasu. Kiedyś było inaczej, bo wierzyła, że zjawi się za chwilkę, nawet nie mrugnie okiem! Wyjechał rok temu, a gdy po raz pierwszy wrócił na tydzień do dziadków, oznajmił jej, że o niej ciągle myśli. Gdy przyjechał po raz drugi, odpowiedziała, że zaprząta jej głowę od tamtego momentu. Tak zostali parą. -Ej, co jest? – Ania spojrzała na niego nie wyraźnie. Nie wiedziała, jak z tego wybrnąć, lecz wybrała najprostszą odpowiedź: -Brakowało mi ciebie. Głupia! Powinna być z nim szczera, mówić mu wszystko, o czym myśli, co czuje. Nie może przecież bawić się jego uczuciami... ale przecież tego nie robiła. Po prostu, wolała nie wystawiać ich uczucia na próbę, przez jedno zdanie, mówiące, że zamiast za nim naprawdę tęsknić ona się śmiała z przyjaciółką i co więcej, spacerowała z Arturem! -Kochana jesteś. Chodź na spacer z Krakersem, co? Jest zimno, ale cię przytulę, więc mróz nie ma szans. No to, co? Idziemy? * Chodnikiem ulicy Moskiewskiej, szedł chłopak z psem, zakłócając idealną ciszę panującą wokół. W domu pożyczył pieniądze od Kaśki, bo jak wcześniejszej nocy zadecydował, kupi kwiaty, lub różę, taką tradycyjnie czerwoną. Dla kogo, tego bał się nawet zdradzić swoim myślom. Przywiązał smycz z psem do słupa i wszedł do kwiaciarni, a jego nos podrażniła woń zmieszanych ze sobą zapachów kwiatów. Starsza pani z warkoczem, uśmiechnęła się do niego zachęcająco. -Słucham cię chłopcze. -Ja... chciałbym kupić różę. -Proszę - wskazała na trzy wazony, leżące pod ścianą w cieniu. Artur przyjrzał się wszystkim po kolei, po czym zdecydował, że wybierze średnio rozwiniętą, czerwoną. Zapłacił, wziął kwiatka i wyszedł, zadowolony z tego, co zrobił. Teraz trzeba było po prostu iść pod blok Ani. Jak zawsze. * Ania trzymając dłoń Kamila, szła przez ich niegdyś ulubione ścieżki. Nie zabrali Krakersa, gdyż jak stwierdził chłopak, pies tylko by im przeszkadzał. Ania, wpatrując się, w płatki śniegu tańczące na wietrze, słuchała swojego rytmicznego bicia serca. Przypomniała sobie, jak podczas ich pierwszego pocałunku, serce wręcz chciało uciec z klatki piersiowej. Dlaczego teraz, nudziła się tym spacerem, zamiast być wniebowzięta? Słuchała Kamila niekończącej się opowieści o Londynie, mając nadzieję, że zaraz stwierdzi, że już jest późno i powinni już wracać. Lecz zamiast tego, on stwierdził, że pójdą do kawiarni. Dlaczego nią rządził? Może ona chciała właśnie wrócić do domu!? -Domyślam się, że chcesz tradycyjnie cappucino. I nie czekając na jej odpowiedź, zamówił dwie filiżanki tego płynu. Jak ją zdenerwował! Ona chciała gorącej czekolady. Może pół roku temu, uśmiechnęłaby się potulnie, lecz teraz wargi jej lekko drgały, czego chłopak – oczywiście - nie zauważył. -Wiesz, jestem śpiąca. Może chodźmy już do domu? -A cappucino? -Jak chcesz, możesz zostać. Ja naprawdę, chętnie się prześpię, ostatnio miałam kłopoty z zaśnięciem, a po tym spacerze powieki mi się same zamykają. -Nie zdenerwujesz się, jeżeli zostanę? -Nie. Pa kochanie – pocałowała go w policzek i wyszła z kawiarni zabierając płaszcz i szalik. Z ulgą, włożyła te dwie rzeczy i szybkim krokiem uciekła w stronę domu. Przy swoim bloku zwolniła i odetchnęła z ulgą. W imponującym tempie znalazła się przy drzwiach swojego domu. Ku jej zdziwieniu zobaczyła czerwoną różę z karteczką, na której widniało jej imię: „Ania”. Zajrzała do niej drżąc z ciekawości. „Jesteś jak słońce, w pochmurny dzień” Przez chwilę oniemiała przyglądała się temu zdaniu. Co to ma znaczyć? Idiotyzm. Zmrużyła oczy i pobiegła po schodach, zabierając ze sobą w pośpiechu, jakby ktoś ją gonił, kwiatka. |
|
20 lipca 2007 kurczę :/ bez sensu. pisze się ciągiem :/
|
|
20 lipca 2007 Bardzo fajne:) Masz talent dziewczyno.
|
|
20 lipca 2007 nieżle piszesz, zaciekwiło mnie i wciągnieło
pozdrawiam zee |
|
20 lipca 2007 to i ja spr. coś ... ale grzecznego
w miarę Moje ciało należy do mnie ______________________________ Moje ciało należy do mnie, wiem o tym, gdy poruszam się lekko jak żuraw, i płynę w powietrzu, ćwicze formę Moje ciało należy do mnie, patrze na skórę, i wytatuowane przez mojego mistrza tajemne zaklęcia i mantry, podziwiam ich delikatny rysunek. Moje rzeczy należą do mnie, tych parę pędzli, i pióro którym swoje wiersze pisali na moim tapczanie Leśmian i Brzechwa, a ja znalazłem je w pokoju w którym się urodziłem, przy stole siedział tam jeszcze Leśmian ze swoją piękną Muzą a rude włosy jak iskry wypełniały cały dom. Moje rzeczy należą do mnie samoposiadam siebie, te stare chińskie pałeczki któtre dostałem od mojego nauczyciela, zamiast kija na drogę, Coś mi się zdaję powiedział, że nie bęðziesz samurajem, ale roninem, człowieku pływający na falach życia, jak na oceanie, a ciało będzie twoim statkiem bo nie bez powodu lubisz tego francuskiego poetę, i nie powiem że statkiem pijanym, ale z moim błogosławieństwem płyń po morzach i oceanch świata mały Tryptyk, na temat ciała człowieka, -wraz z jego pochwałą NAMIĘTNOŚĆI Z PIEKŁA RODEM ______________________________ Namiętności z piekła rodem, łóżko, stół, i krzesła, pusty pokój Na stole stoi butelka wina i leży pudełko papierosów Leżymy obok siebie Ona mówi, piekło, ja mówię, niebo ona mówi Diabeł a ja mówię Bóg. Tu chciałem zauważyć, że nasze nazywanie pojęc, jest odmienne. Bo Bóg stworzył dusze i ciało. Piękna jest dusza człowieka i piękne jest ciało, amdasador duszy na ziemi. Z tym że ciało może pięknieć, gdy jest piękna dusza. I wtedy ten kwiat promieniuje, a nawet czsami wydziela zapach. Jak ukryta lampa wewnątrz kształtu przypominającego człowieka Kobiety nie starzeją się nigdy DO CZEGO JESZCZE MOŻEMY PORÓWNAĆ CIAŁO ________________________________________________ Do czego jeszcze możemy porównać ciało Bo o tym, że jest ambasadorem duszy wiemy. Możemy też porównać go do mieszkania dla duszy. i wtedy powiemy, ciało jest mieszkaniem dla duszy. Jest też jego samochodzącym samochodem, działa na powietrze, i odpady organiczne, czyli żywność. A umysł poprzez zmysły czyli jego przedłużenie, żywi się dzwiękiem, zapachami, i ruchem oraz obrazem. Jest doskonałym narzędziem, choć nie maszyną, Jest narzędziem które zbawia lub niszczy Kocha i zabija Czasami nie tego kocha co trzeba, i nie tego zabija co trzeba. Ale jest narzędziem gdy widzimy w nim boski ogród, po prostu Raj Adamie pierwszy człowieku Ewo albo mandalę. Może się też dzielić i łączyć z innymi ciałami KIEDY MOŻEMY POWIEDZIEĆ ŻE CIAŁO JEST NICZYJE _________________________________________________ Kiedy możemy powiedzieć że ciało jest niczyje. porzucone przez właściciela, który uciekł albo został przegnany z własnego terytorium przez intruza, dusza tego człowieka jest wtedy bezdomna i włóczy się po świecie jak włóczykij nocuje gdzie sie da I jje byle co. Właśnie wtedy kiedy z nieznanych przyczy, właściciel porzuca je albo wypędzony wtedy jego ciało robi się niczyje. Jest jakby martwe i w środku puste, a jego dawny blask znika jakby dusza już nie świeciła i nie promieniowała na zewnątrz. Ale to tylko pozór bo dusza jest nieśmiertelna i ono kiedyś ożyje gdy do niego wróci. i wypędzi intrózów GDY SIĘ BUDZISZ __________________ -Krótka porada w sprawie otwierania oczu Gdy się budzisz, i otwierasz oczy, Rób to powoli, i niezbyt szybko Gdy pierwszy raz je otowrzysz sprawdż czy gwałtowne otwieranie oczu jest dl ciebie dobre. Jednak jakbyś nie mógł wybudzić się z długiego snu, a a obrazy budziły w tobie strach, otwieraj oczy powoli krok po kroku podobnie jak z chodzeniem iporuszaniem się gdy uczysz się dopiero chodzić. Gdy nauczyłeś się chodzic, wtedy wiesz czy szykie chodzenie i poruszanie się jest dla ciebie dobre DZISIAJ OTWORZYŁEM OCZY _________________________ Dzisiaj otworzyłem oczy ale nie rozwiązałem języka i słowa mi zginęły w przpasci brzucha. Zderzałem się co chwila z innymi atomami pędxzącymi gdzieś na oślep po ulicach miasta, w chaosie Całej tej pulsującej masy nie konczącego się ruchu, i przedziwnej mięszaniny. Giąłem się przy tym wyginałem wymijałem krążyłem stawałem na głowie i na rękach udzając że ćwicze jogę lub jestem gimnastykiem próbowałem spotkać z kimś gdzieś jakoś a w głowie był jeszcze sen pod skórą i na języku. |
|
23 lipca 2007 Wow...Bardzo poetyczne,..ja piszę kryminały...
|
|
30 sierpnia 2007 ja też lubię pisać kryminały,
ale z lenistwa układam je we frazy, zee |
|
31 sierpnia 2007 Aha
|