Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać nowe tematy, komentarze.
Zaloguj się lub zarejestruj się aby dodawać wypowiedzi.
osobnik | treść posta |
---|---|
13 stycznia 2008 Kocham grymas, jaki gościł na jej twarzy za każdym razem, gdy robiła coś głupiego. Kocham to, że nigdy nie umiała trzymać języka za zębami i zdradzała niespodzianki przed czasem. Kocham to, jak słodko udawała, że ciekawią ją filmy, które uwielbiam.
- Śpisz? – pytałem doskonale wiedząc, że tak jest. - Nie, skądże! – jej zachrypnięty głos oznajmiał: „właśnie się obudziłam” – Oglądam przecież… Kocham to, że – bez znaczenia jak bardzo się starała – zawsze wiedziałem, co kupi mi na urodziny. Jednak ze wszystkiego najbardziej kocham to, jak mnie zostawiła. Kocham każde słowo, jakie wtedy wykrzyczała. Patrzyła na mnie namiętniej niż kiedykolwiek. Zdawała się konsumować mnie wzrokiem, a w jej oczach do ostatniej chwili szalał ten sam płomień, który rozpaliłem siedem lat wcześniej. Nawet się nie spakowała. Zabrała tylko dokumenty i swoją ulubioną pidżamę. Udała się prosto na peron, a mi pozwoliła nie tylko się odprowadzić, ale i poczekać z nią. Przez następne trzy tygodnie czekaliśmy razem. Ona na swojej ławce, a ja klęcząc obok na ziemi i wtulając swoją twarz w jej rękę. Jej dłonie też kocham i nigdy nie widziałem piękniejszych. Rozejrzałem się wokół. W końcu muszę zaprzyjaźnić się z miejscem gdzie mam spędzić sporo czasu. Na jednej ze ścian wisiał ogromny zegar. Można śmiało powiedzieć, że tykanie tego zegara wyznaczyło nowy rytm naszego wspólnego życia. Przez te trzy tygodnie na peronie przewijali się różni ludzie, ale gdy ich pociągi przyjeżdżały, przeważnie okazywało się, że nie mają biletów. Musieli wracać do domu i przyjść później. Rozumiem, że na gapę nie wolno jeździć, ale dlaczego tyle osób zapomina biletów? To durne! – myślałem, ale przez cały czas gdzieś w głębi pragnąłem by Ona również zapomniała swojego. Niestety wiedziałem, że go posiada, bo co jakiś czas wyciągała swój portfel wymyślając jakąś sztuczną wymówkę by do niego zajrzeć. Jednak za każdym razem widziałem, jak szperając w nim delikatnie wysuwa i chowa z powrotem jakiś bilet. Kiedy kłamała, też wiedziałem, ale robiła to tak słodko, że zawsze udawałem, że tego nie widzę. W połowie oczekiwania zjawiła się jej matka przynosząc dwa grejpfruty i sok z marchwi. Sposób, w jaki pije sok też kocham i nikt tak pięknie nie wygląda z wąsami od soku, jak ona. W końcu nadjechał jej własny pociąg. Chciałbym móc powiedzieć, że była dzielna. Jednak skłamałbym. Raz po raz wykrzykiwała, jak bardzo nie chcę jechać. Przeklinała, a robiła to używając słów, których nigdy wcześniej z jej ust nie usłyszałem. Jednak w ostatniej chwili, tuż przed tym jak wsiadła do środka, zdobyła się na ostatni, naprawdę czuły uśmiech. Na sekundę przed tym jak drzwi się zamknęły, ścisnęła mnie za dłoń i zamknęła oczy. Pamiętam, że gdy aparatura szpitalna odegrała ciągły sygnał, jej dłoń zwiędła, a ja nie potrafiłem jej puścić. Nie umiałem pozwolić, by opadła. Spojrzałem na ogromny zegar na ścianie. Pociąg odjechał o godzinie siedemnastej czterdzieści jeden – pomyślałem – Dokładnie na czas. |
|
14 stycznia 2008 Ciekawe. Podoba mi się ta alegoria. Szkoda tylko, że już w trzecim akapicie wiadomo o co chodzi, myślę, że można by to jakoś inaczej nieco napisać - wtedy zakończenie byłoby bardziej zaskakujące.
Niemniej jedna z lepszych rzeczy, jakie ostatnimi czasy czytałem, a wyszły z pod ręki amatora (nie obrazisz się za to określenie, mam nadzieję - chodzi mi po prostu o osobe, która nie wydaje własnych książek, nie pisza na kontrakt). |
|
14 stycznia 2008 Wiem, wiem... Tak to się właśnie dzieli. Żeby być pisarzem - musisz wydać książkę :D
Dzięki za w sumie miłe słowa o tekście :) |