Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać nowe tematy, komentarze.
Zaloguj się lub zarejestruj się aby dodawać wypowiedzi.
osobnik | treść posta |
---|---|
30 stycznia 2008 Jeśli ktoś zrozumie przesłanie, stawiam czekoladę. Przedostatni akapit jest niejako wyjaśnieniem, polecam pominąć czytając za pierwszym razem. Wszystkich czytelników bardzo proszę o komentarze ;]
Obserwator nie miał zamiaru podnosić swoich szanownych czterech liter z wygodnego, wygrzanego, uformowanego przez lata użytkowania, siedziska fotela. Wyglądał przez zakurzone i pokryte smugami od wewnątrz, a kroplami od zewnątrz, okno. Oglądał jałowe, puste, martwe - bezlistne korony drzew, opuszczone nawet przez, zdawałoby się, stałych mieszkańców - ptaki. Po lewej stronie okna przecinała niebo antena, wyrastająca z budynku lokalnego komisariatu policji. Zestawiał zimowy dysonans rozmytego deszczem krajobrazu z personalną wizualizacją zimy, obejmującą okno całkowicie zasłonięte białym puchem. Wniosek był oczywisty, należało się cieszyć z możliwości obserwacji monotonii nieba, zastygłych w bezwietrznej pogodzie koron drzew i podziwiać harmonię stanu obecnego natury z jałowością uczuć ludzkich. Obserwator odwrócił głowę w stronę drugiego okna, po drodze zahaczając spojrzeniem o pełny półtoralitrowy dzbanek herbaty, głośnik basowy i dwie gitary. Poruszyło to strunę w jego świadomości: zauważył, że jest otoczony świetlistą, słoneczną wręcz, ciszą. Patrząc już w stronę drugiego okna, sięgnął charakterystycznym, powtarzanym każdego dnia od kilku lat, ruchem i wcisnął na klawiaturze przycisk odpowiedzialny za odpalenie Winampa, a następnie ten służący do włączenia odtwarzania. Gdy z głośników zaczęły płynąć dźwięki "Angels Holocaust" zespołu Iced Earth, pochwalił w myślach człowieka, który wymyślił funkcję losowego odtwarzania utworów. W jakiś transcendentny sposób piosenka ta znakomicie harmonizowała z widokiem rozpościerającym się w ramce framugi okna, za którą znajdował się mały balkonik, zasypany igłami z bożonardzeniowej choinki, pomieszanymi z odłamanymi od niej gałązkami. Ponad balkonem, w oddali, można było dostrzec ogródek zarośnięty w całości zimozielonymi drzewami, zasłonięty pojedynczą brzozą niczym odciętym skrzydłem anioła. Kształty... Marsjanie ludzkiego pochodzenia, przytłoczeni pozostałościami anielskiego skrzydła, które choć tak marne, i tak wielkie. Spalone pióra ścielą zielono balkon, czemu tu? Nie słyszałem pukania w nocy. Czy ja, czemu ja? Oni stoją, czekają całe żywoty. Oni chcą, pragną. A skrzydło spłonęło tu, właśnie tu, we wstępie do mego świata. Skąd ono się w ogóle wzięło? Nie widzę tu żadnego anioła. Nie widzę jego śladów żadnych, żadnych oprócz żałosnych resztek skrzydła. Ktoś je odciął, czy samo odpadło? Nie ma śladów walki, płatki trawy żwawo kierują się ku chmurom. Pytania? Walka z samym sobą, unikanie potwierdzenia oczywistości? Fantazja, abstrakcja, aberracja percepcji. Powrót do rzeczywistości, bynajmniej nie bolesny. Spojrzenie Obserwatora powędrowało ku czarnemu gryfowi z oznaczeniami w kształcie błyskawic, przesłoniętemu strunami Ernie Bell 10-52, zakończonemu typowym dla gitar firmy Jackson kształtem. Sześć olejowych kluczy znakomicie trzymało strój. Lewa ręka Obserwatora objęła delikatnie gryf i podniosła gitarę, po czym umieściła ją w pozycji do gry. Rozgrzewając palce, Gitarzysta admirował kształt korpusu - wariację na temat Explorera. Myślami będąc cały czas przy kształtach, a szczególnie jednym z nich, podłączył gitarę do czerwonego piecyka. Gdy palce lewej dłoni rozpoczęły już wędrówkę po podstrunnicy, a palce prawej głośno ujęły czarną kostkę i zaczęły uderzać w struny, te zdawały się być sznurkami, ulotnymi, strumieniami świadomości, łańcuchami kontroli, kagańcami wolności Gitarzysty wobec Kształtów. Niczym marionetki dźwiękami, uderzeniami w struny, kontrolowane, prowadzone w nieświadomości, nakarmione artystyczną wizją spalonego skrzydła, popiołów raju, opium; tak żywe jak Gitarzysta, Kształty ruszyły spełniać jego wyobrażenie, marzenie, budować dźwięki i grać gitary. Rozpromienione spojrzeniem Obserwatora, malowniczo harowały, czekając na kolejne uderzenia w struny. A te nie nadeszły. Lutnik obejrzał to dzieło sztuki fachowym okiem, z cwanym uśmiechem ostukał struny, obmacał gryf i progi. Perwersyjnie zakręcił kluczami, usuwając struny. Rozpoczął mozolne piłowanie, ulepszanie gitary. Nie słyszał krzyków zimozielonych Marsjan ludzkiego pochodzenia, gdy z opiłków progów formowało się kolejne skrzydło. Oglądając uważnie elektronikę, Lutnik nie słyszał trzęsienia moralności, trzęsienia poglądów, sinusoidy życia i śmierci prawd filozoficznych. Dokonało się wspaniałe dzieło zniszczenia, gdy zdmuchnął resztki śmieci z korpusu i założył nowe struny. Obserwator pokiwał głową z zadowoleniem, harmonizując dzieło sztuki z wiosenno-natchnionym widokiem zza okna. Gitarzysta rozpoczął tworzenie nowego dzieła, opisującego byt wracających na wiosnę ptaszków, przekazując słowo Obserwatora. Lutnik zbierał resztki starej harmoniczności, układając z nich dysonans ostateczny. Każdy z nas ma swój początek i swój koniec, zauważył Obserwator. My sami tworzymy i niszczymy maluczkich jak i większych od nas, siła mas. Każdy zostawia po sobie dziedzictwo, a Lutnik buduje z niego doświadczenia dla kolejnych pokoleń, stworzonych przez Gitarzystę. Jesteśmy harmonią, jesteśmy w harmonii, nie trzeba nam niczego ponad. Posyłając ostatnie, pytające spojrzenie w kierunku personifikacji biedronkowatości spacerującej raźno po szybie, Obserwator zasłonił niechętnie oba okna, gdyż Gitarzysta zgłaszał palące zapotrzebowanie na sen. Trzecia część jednej jedności, Lutnik, uśmiechnął się, przykrył kołdrą i zamknął oczy. |
|