Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać nowe tematy, komentarze.
Zaloguj się lub zarejestruj się aby dodawać wypowiedzi.
osobnik | treść posta |
---|---|
23 listopada 2006 albo w coś wierzę albo szukam innej drogi.
Ani zimny ani letni to moja wiara |
|
25 listopada 2006 Dla mnie był trochę drętwy. Taka tajemniczość filmu, ale za razem śmieszność niektórych scen. Poza tym nie miał tego co powinien mieć dobry film: a mianowicee głębi!!!!!
JA jej nie czułem. Takie jest moje zdanie.uż lepszy jest "6 zmysł". Tam przynajmniej nie wiedziałem co może nastąpić po kolejnej scenie a w "Da Vinci" wszystko można było przewidzieć!!! |
|
30 listopada 2006 Książkę przeczytałam - miła lektura, czyta się bez głębszego myślenia.
Kryzysu wiary nie przeżyłam. W końcu fikcja literacka. Film - nuda. Głębi z pewnością tam nie było ;p |
|
1 grudnia 2006 zgadzam się, na filmie o mało co nie zasnęłam, w ogóle nie wiem o co ten cały szum towarzyszący projekcji się rozpętał..
|
|
6 grudnia 2006 Jak dla mnie film był fajny ale napewno po jego obejżeniu moja wiara nie zmalała. Iście fikcyjne opowiadanie, takie holliwodudzkie i tyle. Ksiązki nie czytałem więc niemoge skonfrontować jej z filmem.
------------------------------- Do Sajmina: "Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni, ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" (Ap 3, 15-16). Tak mówi Bóg. Pomyśl nad swoją wiarą troszkę bo może warto by sie jednoznacznie określić?! ;) |
|
8 grudnia 2006 To słowa Sajmona
' albo w coś wierzę albo szukam innej drogi. Ani zimny ani letni to moja wiara oznacza że Sajmon jest raczej gorący--nie przekręcaj Jak masz coś do niego to wyslij mu wiadomość A jeśli chodzi o film,to prasa katolicka uczulała aby nie chodzić na ten kicz---to masonerska prowokacja i próba podważenia wiary. Człowiek silnej wiary,nie ulegnie----ale słabej? A każdy chrześcijanin powinien raczej dostosować się do tego co zaleca kościół prawda? |
|
21 marca 2007 Fragment recenzji z londyńskiego "Timesa":
"Ta książka to bez wątpienia najgłupszy, bezsensowny, prostacki, stereotypowy, niedoinformowany, nieuporządkowany przykład pulp-fiction jaki czytałem. Jest już nagannym, że Brown omamia czytelnika teoriami New Age, przemieszanymi z Graalem i Marią Magdaleną, z Templariuszami, Zakonem Syjonu, Różokrzyżowcami, kultem Isis itp. Ale w dodatku zrobił to tak źle! Na początku powieści znajdujemy jeden z przykładów. Bohaterka Sophie, francuska policjantka, ekspertka kryptografii, opowiada, że jej dziadek wyznał jej, że „w cudowny sposób” 62 słowa mogły wywodzić się od angielskiego słowa „planets”. „Sophie spędziła dwa dni ślęcząc nad słownikiem języka angielskiego, aż znalazła je wszystkie”. Nie jestem kryptografem, ale doszedłem do 86 słów w 30 minut. Nie zaskakuje więc, że Sophie i jej partner, Amerykanin, są zupełnie zdezorientowani napotykając tekst, który wydaje im się być napisanym w jakimś języku semickim. W końcu okazuje się, że jest to lustrzane odbicie tekstu angielskiego. To byłoby bez znaczenia, gdyby nie fakt, że cała akcja opiera się na poszukiwaniu skarbu, do którego prowadzą właśnie te wskazówki. Całe wieki mijają, na przykład, zanim dojdą do tego, że imię bohaterki Sophie pochodzi od słowa „sofia”, które oznacza „mądrość”. Oprócz łamigłówek książka składa się z kłamliwych idei, fałszów i opisów wziętych prosto z turystycznych przewodników. Zaskakujące jest, że Brownowi wydaje się, że trudno jest wykonać rozmowę międzynarodową przy użyciu francuskiego telefonu komórkowego, że Interpol rejestruje każdej nocy tych, co nocują w paryskich hotelach, że ktoś w Scotland Yard odbierając telefon odpowiada: „tu londyńska policja”, że angielski jest językiem nie mającym żadnych korzeni łacińskich, a Anglia jest krajem, gdzie ciągle pada (ok, tu niewiele się pomylił). Jakby tego było mało, angielski bohater, sir Leigh Teabing jest karykaturą Hojna Gielguda, którego hasłem bezpieczeństwa było zapytanie wszystkich, jaką chcieliby pić herbatę. Prawidłowa odpowiedź – co za dziwactwo... – to „Earl Grey z mlekiem i cytryną”. Rozwiązanie tajemnicy zupełnie nie satysfakcjonuje. Członkowie Opus Dei i Watykan, opisani w książce w oszczerczy sposób, wychodzą z wszystkiego zwycięsko (pewnie ze strachu przed pozwem do sądu). Wydawcy Browna otrzymali sporo pochwał, ale od autorów piszących scenariusze dla trzeciorzędnych amerykańskich filmów kryminalnych. Prawdopodobnie dlatego, że wyobrazili sobie, iż napisane przez nich książki w takim świetle uznane zostaną za arcydzieła." Więcej na stronie http://truckerhiob.blogspot.com/search?q=kod+da+vinci Zapraszam. |
|
21 marca 2007 Ooops, skleroza nie boli, ale... Przepraszam za powtórzenie, tak dawno tu byłem, że nie pamiętałem, że już dodałem swoje trzy grosze.
|
|
6 kwietnia 2007 Wielki bez sens z tymi kontrowersjami. Co jest dla katolików??
Ten film oraz książka z pewnością są. Bez przesady, z tym waszym fanatyzmem. |