Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać nowe tematy, komentarze.
Zaloguj się lub zarejestruj się aby dodawać wypowiedzi.
osobnik | treść posta |
---|---|
![]() Uwielbiam jazdę na rowerze. I po mieście i po polnych drogach. Down hill ze Śleży no i wspinaczke z bajkiem na ramieniu pod górę.
Jest ktoś jeszcze kto nie boi się spocić pedałując? Bo może zorganizujemy jakiś wypad na Ślęzę albo na wzgórza Trzebnickie? :D |
|
![]() widzę że tutaj bajkerów to nie znajdę...a szkoda.
|
|
![]() Jak zreperuje mój rowerek, to czemu nie. Bo narazie po 7 czy 8 latach intesywnego używania trzeba trochę części powymieniać, to coś dokręcić. Ale np. na wiosnę można by jakąś trasę walnąć.
|
|
![]() Kurczę... Nałogowa jazda szybko-samobójcza na rolkach, ale rolki na Śleżę to tylko w plecaku - nawet po naszym mieście jest mi coraz ciężej się poruszać. Dostęp do roweru niemożliwy ze względu na jego do brata przynależność... I fragment o spoceniu peadłując przeraził ;D
|
|
![]() Ja uwielbiam totalny freestyle w znaczeniu celu jakiejś wycieczki. 2 lata tmu wybrałem się na rower z namiotem i śpiroworem na kierownicy, i bluzą w plecaku. Była hgodzina 12:15 jak byłem na placu DOminikańskim i zastanawiałem sięgdzie pojechać. WIał mocny wiatr więć zdecydowałem się jechać z jego kierunkiem. PAdło na Grunwald. POtem Książę Małe, Groblice.....i tak o 17 znalazłem się w Opolu. Obejrzałem hipodrom, rynek i czas na powrót. O 21 już szarzyło więć położyłem się z namiotem na poboczu drogi pod Brzegiem, a o 4 rano ruszyłem do domu....pod wiatr :D. I suma sumarów o 12 byłem w domu. Jedna doba wycieczki. 3 lata temu z kumplami pojechałem do Warszawy ale to inna historia..
|
|
![]() Tego typu freestyle jest super. Ale niestety ze względu na mój wiek (tzn. nie mogę kłócić się o takie coś z rodzicami) narazie mogę :/. A po mieście uwielbiam się rozpędząc na maxa, tak że czasami pędzę po chodnikach z prędkością 35 km/h (z małym zapasikiem "mocy" ;) ). Myślę, że mnie ludzi by się na mnie wściekało jakbym miał lepsze hamulce, ale cóż.... W przeciwieństwie do mojego kolegi nie wleciałem jeszcze na żaden samochód, ani nie rozwaliłem roweru (jeśli już to siebie xP ). Tylko raz wleciałem na wie dziewczyny, ale jak mi z bramy wyleciały to już nie moja wina.
|
|
![]() Pozdrawiam wszystkich, którzy jeżdżą według słów mojego kolegi "kto pędzi nie błądzi" (na dodatek powiem, że zaraz po wypowiedzeniu tych słów wleciał w sam środeczek zamochodu dostawczego, który wjeżdżał do bramy - ja miałem więcej szczęścia, doświadczenia i gorsze hamulce :P, a jemu nic się nie stało x] ).
|
|
![]() Jeśli jesteśmy już przy takich szaleństwach... Kiedyś, sporo rozpędzona (bo asfalt wybitnie gładziutki) i niesłysząca (nieodzowne słuchawki), stałam się sprawczynią niewielkiej, ale bolesnej dość kolozji - wtarabaniłam się niemalże do czyjegoś samochodu, kiedy drzwi otworzyły się niespodziewanie na całą szerokość, a sam automobil zaparkowany był na MOJEJ trasie. Nie wiem, kto krzyczał głośniej - ja, czy pasażerka...
|
|
![]() Ja mój pierwszy wypadek miałem w wieku chyba 14 lat. Jechałem z kuzynem mniej/więcej 35kmh (bo to sprint do domu na serial był). On skręcił pierwszy a ja za nim....lecz nie zdążyłem bo z podporząkdowanej drogi wyjechał mi Opel Kadet. Musiał mnie widzieć bo kuzyna na bajku przepuścił, mnie już nie. Po hamplach na maksa, ale niestety. Wykwintnie wyrżnąłem w jego prawe przednie nadkole, przelatująć z pełną gracją nad maską. Podczas tego lotu (któy trwał dla mnie kilkanaście sekund, a narawde chyba 4) ujrzałem pięknie rozdziabione gęby kierowcy i pasażerki zza szyby. Tak przelatując dostrzegłem że mój rower poleciał dalej ode mnie o kilka metrów, ale nadal coś mnie wyprzedza. Okazało się że to mój własny tyłek. Upadłem na przedramie, a na nie moja głowa (moje szczęście). No, a rower? Przednie koło zgięło się niczym szwajcarski scyzoryk...z typem się dogadałem na miejscu, ale co moje - to moje. NIelubie cadetów noł mor.
|
|
![]() To musiał być bardzo efekowny wypadek. Jak tak się czytało, to nabierało efektu Matrixa. Ja tam efektownych nie miałem. Pamiętam, że raz zjeżdżałem do przejścia podziemnego, świerzo po deszczu, z prawie całkiem zdartymi hamulacmi. A że ja jestem człowiekiem co bardzo lubi prędkość, to hamowanie odwlekałem do ostatniej chwili. PO pierwsze: nie wyhamowałem, po drugie: powierzchnia była śliska, po trzecie: wleciałem z całym impetem (ślizgiem) na ścianę. Ja sobie tylko obtarłem lekko rękę a w rowerze poszedł przedni błotnik. Nie ma to jak wyższa szkoła upadku i wchodzenia z wypadków :D.
|